Pomimo tego, że jeszcze niedawno za oceanem pandemia słynnego już wirusa z Wuhan dawała się w sposób szczególny odczuć poprzez jej dramatyczne skutki, to jednak od około dwóch tygodni w USA trwają zamieszki spowodowane śmiercią Georg’a Floyda. W związku z tym, do Waszyngtonu zostały skierowane wojsko oraz Gwardia Narodowa. Okazuje się, że mogło tam powstać ognisko koronawirusa, a protesty i konieczność interweniowania w ich trakcie przyczyniła się do rozprzestrzeniania SARS-CoV-2.
Wśród niektórych żołnierzy z Waszyngtonu stwierdzono obecność koronawirusa, którym najprawdopodobniej zarazili się w czasie akcji opanowania protestów na ulicach amerykańskiej stolicy.
Według agencji Reuters, przedstawiciele Pentagonu poinformowali, że ponad tysiąc żołnierzy Gwardii Narodowej z waszyngtońskiego oddziału zostało zmobilizowanych do wsparcia działań policji podczas demonstracji. Są one organizowane według oficjalnej wersji przeciwko brutalności policji i rasizmowi po tym, jak policjant z Minneapolis zabił czarnoskórego George’a Floyda. W ich trakcie dochodzi jednak do licznych aktów agresji i wandalizmu, a także grabieży oraz napaści.
Gwardia Narodowa nie podaje dokładnej liczby osób zarażonych w swych szeregach, ze względu na bezpieczeństwo operacyjne. Przyznaje jednak, że do zakażenia prawdopodobnie doszło podczas protestów, ponieważ członków formacji bada się na obecność koronawirusa przed i po wykonaniu swoich czynności.
„Sprawdzono co najmniej wcześniejsze ryzyko kontaktu z wirusem, temperaturę oraz inne symptomy COVID-19, a także brano pod uwagę ewentualne wcześniejsze testy” – podaje Gwardia Narodowa w swoim oficjalnym komunikacie.
Na lekceważenie zasad bezpieczeństwa podczas demonstracji na całym świecie zwrócił uwagę szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus, a m.in. rząd Australii nie zezwolił na większe zgromadzenia.
Źrodło: Onet
Fot.: Wikimedia Commons