Polska opinia publiczna właśnie poznała kulisy sprawy Marka Lisińskiego – człowieka oskarżającego jednego z księży o molestowanie seksualne oraz osobowości medialnej znanej m.in. z faktu ucałowania go w ręce przez samego papieża Franciszka. Teraz jednak okazuje się, że wcale nie było tak, jak mówiła rzekoma ofiara nadużycia seksualnego. Z uzasadnienia prawomocnego wyroku Sądu Apelacyjnego w Łodzi wynika wprost, że rozbieżności w zeznaniach prowadzą „do wniosku, że twierdzenia powoda są niewiarygodne”.
Marek Lisiński stał się znany opinii publicznej za sprawą swojego zaangażowania oraz przeszłości, której – jak się teraz okazuje – nie było. Mówił bowiem, że jest ofiarą pedofila, a w celu pomocy innym molestowanym kierował fundacją „Nie Lękajcie Się”.
Mężczyzna stał się znany między innymi dzięki promowaniu go przez lewicową poseł Joannę Scheuring-Wielgus, a jego fundacja zebrała – jak podają media – kilkaset tysięcy złotych.
Szczyt popularności Lisińskiego wiąże się z jego wizytą w Watykanie w roku 2019. Udał się tam z Joanną Scheuring-Wielgus oraz lewicową radną Warszawy Agatą Diduszko (cała trójka to współautorzy raportu mającego ponoć pokazywać skalę problemu nadużyć seksualnych w Kościele w Polsce).
Wtedy też Ojciec Święty Franciszek – w szczerym geście przeprosin wobec ofiary księdza (jak się teraz okazuje, rzekomej ofiary) – ucałował dłonie Lisińskiego.
Po okresie szczyt popularności przyszły dla Lisińskiego jednak trudne czasy, a niekorzystne dla niego ustalenia przedstawiła nawet „Gazeta Wyborcza”. Zgodnie z tekstem Lisiński miał wyłudzić 30 tys. zł od 26-letniej pani Katarzyny – ofiary ks. Romana B. Twierdził, że potrzebuje pieniędzy na leczenie. Otrzymał 20 tys. pożyczki i 10 tys. prezentu. Sąd ostatecznie przyznał kobiecie odszkodowanie w wysokości miliona zł.
Zdobywanie pieniędzy w zbliżony sposób było także – jak podaje wp.pl – praprzyczyną publicznej działalności Lisińskiego. Rzekoma ofiara molestowania miała bowiem w roku 2017 opowiedzieć księdzu Zdzisławowi W. o problemach zdrowotnych swojej żony. Jako niegdysiejszy ministrant zwrócił się do kapłana z prośbą o pożyczkę i otrzymał 23 tys., które miał oddać po powrocie z pracy w Niemczech. Gdy ksiądz dowiedział się, że jest oszukiwany, poprosił o zwrot pożyczki. Zamiast swoich pieniędzy zobaczył jednak… oskarżenia o przestępstwo natury obyczajowej dokonane wobec Lisińskiego, który oczekiwał od diecezji odszkodowania, a związku z brakiem porozumienia skierował sprawę do sądu i zażądał miliona złotych.
Warto odnotować, że zdaniem „Gazety Wyborczej” – której wiarygodność w sprawach dotyczących Kościoła każdy musi ocenić sam – ksiądz W. miał w przeszłości molestować nieletnich i dziś nie wypiera się haniebnych czynów, jednak zaprzecza, jakoby jego ofiarą był Lisiński.
Tymczasem prawomocny wyrok w tej sprawie zapadł już w październiku, a teraz poznaliśmy uzasadnienie. Okazuje się, że Sąd Apelacyjny w Łodzi uznał twierdzenia Lisińskiego za niewiarygodne.
„Tak daleko idących rozbieżności w przedstawianiu tych samych wydarzeń nie da się wytłumaczyć w świetle zasad wiedzy i doświadczenia życiowego, co prowadzić musi do wniosku, że twierdzenia powoda są niewiarygodne” – głosi uzasadnienie.
Źródło: dorzeczy.pl / interia.pl / wp.pl / „GW”
Fot.: OKO.press/YouTube